RZYMSKOKATOLICKA PARAFIA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY
KRÓLOWEJ POLSKI w CZERNICY
__________________________________________________________________________________________________________________

Artykuły archiwalne Znaku Pokoju  -  195/2017  /  październik

 

Kliknij w miniaturę okładki, aby przejść do dużego formatu


Spis streści:

- Chrześcijańska rodzina

- Anioł Stróż
- Tydzień Misyjny
- Dom
- W łagodnym powiewie przychodzisz do mnie Panie
- Do Anioła Stróża
- Nauczyciel
- Rowerem nad morze, czyli 630 kilometrów w 99 godzin
- Zakończenie lata i jesienny powrót do zamkowej, aktywnej rzeczywistości
- Nekrologi

 


 

Chrześcijańska rodzina

Okładkę bieżącego, październikowego „Znaku Pokoju” nieprzypadkowo zdobi wizerunek Matki Bożej Fatimskiej, bowiem 13 października tego roku przypada 100 rocznica ostatniego objawienia, jakie dokonało się w Fatimie. Czytając opis tamtych zdarzeń najczęściej zatrzymujemy się na tak zwanym „cudzie słońca”, który miał potwierdzić prawdziwość objawień. Rzeczywiście, blisko 70-tysięczny tłum ludzi – wierzących i niewierzących – doświadczył zapowiedzianego na ten dzień, niezwykłego „tańca tarczy słonecznej”, co można tłumaczyć tylko w kategoriach nadprzyrodzonych.

Podczas ostatniej odsłony Objawień Fatimskich oczom pastuszków ukazał się też niezwykły obraz: „/…/ zobaczyliśmy po stronie słońca św. Józefa z Dzieciątkiem Jezus i Naszą Dobrą Panią ubraną w bieli, w płaszczu niebieskim. Zdawało się, że św. Józef z Dzieciątkiem błogosławi świat ruchami ręki na kształt krzyża” – wspomina siostra Łucja. Co NIEBO chciało nam przekazać w tym znaku? Pamiętajmy, że był to czas niezwykle burzliwy i trudny dla Kościoła. W październiku 1910 roku kolejna odsłona „wojny kulturowej” dotarła do Portugalii. W wyniku wojskowego zamachu stanu, którego głównym organizatorem były środowiska liberalne i wolnomularstwo, została obalona monarchia i ogłoszona republika. Elity polityczne nowego państwa jako swój najważniejszy cel uznały naśladowanie modelu agresywnego laicyzmu wprowadzanego od kilkudziesięciu lat w III Republice Francuskiej. Usunięto religię ze szkół, krzyże i inne symbole religijne z miejsc publicznych; księża otrzymali zakaz noszenia sutann poza obrębem kościoła. Przeprowadzono również konfiskatę przez państwo całego majątku kościelnego. W Rosji trwały ostatnie przygotowania do wybuchu Rewolucji Październikowej, która dała zielone światło rozprzestrzenianiu światopoglądu ateistycznego i otwartej walce z Kościołem. Zapoczątkowany wtedy proces laicyzacji postępował coraz szybciej i trwa do naszych czasów. Wobec pogłębiającego się w świecie kryzysu wartości,
w 2003 r. w adhortacji apostolskiej „Ecclesia in Europa” Papież Polak napisał: „Europejska kultura sprawia wrażenie «milczącej apostazji» człowieka sytego, który żyje tak, jakby Bóg nie istniał”.
Wydaje się, że ukazanie się Świętej Rodziny – Maryi, Józefa i Dzieciątka Jezus – uczy, że wiara chrześcijańska może się obronić tylko przez rodzinę oddaną Bogu. Święty Józef błogosławił tym, którzy pełni wiary i pobożności przybyli na miejsce Objawień. Ponieważ wydarzenia fatimskie mają charakter profetyczny, to błogosławieństwo dotyka wszystkich, którzy żyją wartościami chrześcijańskimi. Święta Rodzina jest tu symbolem jedności z Bogiem, poszanowania Jego Prawa. Jest SZANSĄ zachowania wiary w świecie.
Kolejni papieże wielokrotnie wskazywali na wartość rodziny. Katechizm Kościoła uczy: „W dzisiejszym świecie, który często jest nieprzychylny, a nawet wrogi wierze, rodziny chrześcijańskie mają ogromne znaczenie jako ogniska żywej i promieniującej wiary. Rodzice przy pomocy słowa i przykładu winni być dla dzieci swoich pierwszymi zwiastunami wiary". Istotnym warunkiem jest tu SAKRAMENTALNOŚĆ MAŁŻEŃSTWA.
Nachalne zeświecczanie wszelkich dziedzin życia wprowadza niemały zamęt również w pojęciu małżeństwa. Nie chcę umniejszać znaczenia cywilnych związków. Wiem, że są potrzebne, bo regulują relacje prawne między osobami, dają poczucie bezpieczeństwa i ochrony, również tej materialnej. Nie można jednak na płaszczyźnie religijnej postawić znaku równości pomiędzy sakramentem a kontraktem cywilnym.
Polityczna poprawność europejska każe nazywać „małżeństwami” związki jednopłciowe. Nawet wśród ochrzczonych, ale słabo rozumiejących zasady wiary istnieje przekonanie równości pomiędzy konkubinatem, związkiem cywilnym a sakramentem małżeństwa. W mediach nieraz używa się sformułowania „wypowiedzieli sakramentalne TAK” w Urzędzie Stanu Cywilnego. Młodzi ludzie żyją ze sobą, mieszkają razem bez ślubu, udają rodzinę i coraz częściej nie widzą w tym żadnego problemu. Zdziwienie na twarzach pojawia się, kiedy w kancelarii parafialnej przychodzą załatwić chrzest dziecka, a proboszcz musi poruszyć temat sakramentu małżeństwa. Nieraz tłumaczą się, że lepiej ślubu nie brać, bo mniej kłopotów z rozwodem. Polityka państwa też bardziej niż pełną rodzinę wspiera(ła) osoby samotnie wychowujące dzieci. Młodzi odkładają ślub „na potem” żeby najpierw się sprawdzić, bądź tłumaczą się kosztami wesela, brakiem stałej pracy, mieszkania. To wszystko jest ważne – ale czy nie pokrętne? Przecież i tak żyją razem, rodzą dzieci. DLACZEGO BEZ BOGA?
Niestety otwarcie musimy to przyznać, że świadomy wybór życia w związku, ale bez sakramentu, to ryglowanie drzwi Bogu. O ile sakrament małżeństwa jest zaproszeniem Boga do swego życia – jak w Kanie Galilejskiej, tak też życie bez ślubu to wykluczenie Boga. (Z większą troską i łagodnością na pewno Kościół patrzy na te pary, które z racji rozpadu wcześniejszych związków małżeństwa zawrzeć już nie mogą). Konsekwencją życia bez ślubu – o czym nieraz nie wiedzą – jest zamknięta droga do innych sakramentów: spowiedzi, Komunii świętej. Osoby takie nie mogą pełnić funkcji ojca i matki chrzestnej, nie mogą być świadkiem bierzmowania. Co najważniejsze – żyją w stanie permanentnego grzechu, bez łaski uświęcającej, co zagraża możliwości zbawienia.
O ile z troską duszpasterską patrzymy na niesakramentalne związki ludzi młodych, to jeszcze bardziej boli niefrasobliwość i zagubienie religijne osób osamotnionych przez śmierć męża czy żony, a żyjących w nowych związkach. I w naszej parafii nie brakuje wdów i wdowców, którzy „nowocześnie” układają sobie życie na nowo. Konsekwencje życia w takich związkach nieformalnych są takie same jak wymieniłem wyżej. Dochodzi do tego jeszcze kwestia złego przykładu i zgorszenia. Jak można wymagać, by młodzi żyli „po Bożemu”, jeśli babcia czy dziadek tego nie przestrzegają?
Wiem, że decyzja o nowym małżeństwie nie jest łatwa. Wiąże się to nieraz z utratą prawa do emerytury, czy też komplikuje relacje spadkowe w rodzinach. Dlatego Kościół daje możliwość zawarcia małżeństwa przed Bogiem jako sakrament, bez skutków cywilnych – jeśli taka jest wola zainteresowanych stron. Nie ma tu łamania prawa, natomiast wprowadza to porządek w życie duchowe i rodzinne.

Na koniec tych rozważań jeszcze jedno odniesienie do październikowego Objawienia Fatimskiego: Łucja wspomina: „ze smutnym wyrazem twarzy dodała: „Niech ludzie już dłużej nie obrażają Boga grzechami, już i tak został bardzo obrażony". To wezwanie odnosi się do nas wszystkich. Każdy na odcinku swojego życia ma wiele do zrobienia.
Święty Józef, przeczysty Oblubieniec i Najświętsza Maryja Panna bez grzechu Poczęta, niech będą nam przypomnieniem, że tylko z Bogiem i w Bogu możemy godnie wieść nasze życie.

Ks. Eugeniusz

do spisu treści
 


 

Anioł Stróż

Promienisty i złocisty,
Jak obłoczek spośród zbóż
Stoi przy mnie w dzień i w nocy
Mój najmilszy Anioł Stróż.

Chociaż nigdy Go nie widzę,
Słyszę Go w serduszku mym,
Jak zachęca mnie do pracy
I ostrzega wciąż przed złym.

do spisu treści
 


 

Tydzień Misyjny

W niedzielę 22 października Kościół obchodził będzie Światowy Dzień Misyjny, który zapoczątkuje Tydzień Misyjny. Będzie to kolejna okazja do modlitwy za misjonarzy w świecie, a w parafii o nowe powołania misyjne i materialnego wsparcia misjonarzy.

Na misjach pracuje obecnie ponad 2 tysiące Polaków, w większości są to osoby zakonne, jak wynika z najnowszych danych Komisji Episkopatu Polski ds. Misji. Misjonarze pracują w 97 krajach. Najwięcej polskich misjonarzy pracuje w Afryce i na Madagaskarze - 810. Następnie w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach pracuje - 784 misjonarzy i misjonarek z Polski. W Azji jest 327 polskich misjonarzy. W Kazachstanie - 108, w Japonii - 29, nawet w Uzbekistanie - 13 i na Tajwanie - 15, w Papui Nowej Gwinei - 63, na Alasce - 3, Bermudy - 1 misjonarz.

Jak wynika z tych danych misjonarze i misjonarki, a nawet świeccy wolontariusze misyjni rozsiani są jak ziarno na roli misyjnej w całym świecie. Warto zauważyć również, że najwięcej misyjnych zakonników mają Werbiści - 201, po nich nieco mniej Franciszkanie. Spośród sióstr zakonnych najwięcej misjonarek mają Franciszkanki Maryi - 57, Służebnice Ducha Świętego - 53, Elżbietanki - 49, Służebniczki - 27. W szeregach polskich misjonarzy jest także 24 biskupów. W Ameryce Łacińskiej i na Karaibach - 11, w Afryce - 6, w Azji - 2, w Oceanii - 3, oraz 2 w Ameryce Północnej.

Kandydaci na misje, muszą najpierw przejść specjalny, roczny kurs w Centrum Formacji Misyjnej w Warszawie, w zakresie sfery duchowej jak i intelektualnej, w szerokim zakresie nauki języków. W roku 2006, na wniosek abp Wiktora Skworca, powołano dzieło pomocy „Ad Gentes” - dla wspierania polskich misjonarzy w realizacji misji, oraz dla wspierania działalności charytatywnej, społecznej i kulturowej na terenach misyjnych szczególnie prowadzonych przez polskich misjonarzy. Zadaniem tego dzieła jest także animacja i edukacja misyjna. Dla wspierania duchowego i materialnego misji są dziś aktualne w zakresie Papieskich Dzieł - nowe akcje: „AdoMis”, czyli adoptuj misyjnych seminarzystów, Żywy Różaniec dla Misji, a także Misyjne Apostolstwo Chorych. Akcje te są warte naszego zainteresowania.

By ożywić nieco wiadomości na temat misji, cytuję słowa misjonarza ks. Bogdana Skupnia z jego misyjnej pracy: „Jestem na drugim końcu świata, na północ od Australii na Oceanie Spokojnym. Ludność zamieszkująca Papuę Nową Gwineę, używa ponad 800 języków lokalnych. Do Papui Nowej Gwinei, przybyłem 12 lat temu. Przez pierwszych siedem lat posługiwałem w górskiej prowincji diecezji Mendli. Początkowo trzy miesiące przyglądałem się pracy doświadczonych misjonarzy i uczyłem się powszechnego tutaj języka „Tok Pisin”. Po takim wprowadzeniu zostałem mianowany proboszczem parafii Kagura. Kalecząc język próbowałem dogadywać się z moimi parafianami. Po roku dołączył do nas ks. Marcin Gładysz z diecezji częstochowskiej. Miejscowa ludność przy tworzeniu czegoś nowego mocno się angażuje. Bardzo chętnie pomaga budować dom dla Patra (…).

W parafii w buszu, oddalonej od głównej drogi, była potrzeba budowy szkoły podstawowej i małego ośrodka zdrowia. Szkoła została zbudowana dzięki środkom otrzymanym z organizacji „Polska Pomoc”, przy ambasadzie polskiej w Camborze w Australii. Jednak i polskie pieniądze były tylko częściowym wsparciem projektu. Mieszkańcy: katolicy i ludzie innych wyznań ofiarowali drewno i swoją pracę na rzecz misyjnej szkoły i ośrodka zdrowia.

Na własnych barkach znosili materiały budowlane z powodu braku odpowiedniej drogi dojazdowej. Papuascy górale to ludzie bardzo otwarci, przyjaźni i pomocni. Misjonarz zawsze może liczyć na ich wsparcie. Jako katolicy jesteśmy tutaj mniejszością. Jest nas może 12%. W 20015 roku w głównej stacji misyjnej został postawiony nowy kościół, pod wezwaniem Bożego Miłosierdzia. Z wielką radością zostały przyjęte relikwie św. Faustyny, które otrzymaliśmy z Łagiewnik. Zresztą kult Bożego Miłosierdzia cieszy się wielkim powodzeniem w całej Papui Nowej Gwinei (…). Poza pracą pastoralną w parafii, prowadzone są trzy szkoły podstawowe. Udało nam się otworzyć nowy szpital, w którym pracuje czworo pielęgniarzy. Praca na misjach to wielkie błogosławieństwo.

Wszystkim Wam, którzy wspieracie nas swoją modlitwą serdecznie dziękuję. Niech Pan Bóg Wam błogosławi”. (Słowa Misjonarza z dwumiesięcznika „Misje Dzisiaj”, lipiec-sierpień 2017).

Ks. Ryszard

do spisu treści
 


 

Dom

„Mówię matko, a myślę o tobie mój Domu,
Tak zwykły, a dla dziecka tak wspaniały.”
(Czesław Miłosz: Melancolie)

Świat rzeczywisty zaciera się przed nami, gdy tylko przenosimy się myślą do domu naszego dzieciństwa. Cóż znaczą domy, które mijamy idąc ulicą, gdy w pamięci przywołujemy dom rodzinny, dom absolutnej intymności, dom, z którego wynieśliśmy całego siebie, cały nasz świat wewnętrzny. Dom ten jest teraz gdzieś daleko, utraciliśmy go, nie mieszkamy już tam, wiemy, niestety z pewnością, że nigdy już tam nie będziemy mieszkać. Ten niegdyś nasz dom staje się dla nas już tylko wspomnieniem, domem naszych marzeń, domem snów.

Cóż bowiem jest rzeczywiste, mieszkanie, w którym kładziemy się spać, czy też dom, do którego wiernie powracamy zasnąwszy. Sny życzliwe nie dzieją się w mieszkaniu, tej geometrycznej bryle, ale odchodzą hen daleko, do domu na wsi, streszczającego tajemnicę i pełnię naszego życia. Spośród wszystkiego, co przeminęło najczęściej przywołujemy wspomnieniem dom. Dom z piwnicą i strychem, dom z ogrodem. Zakorzeniony, a jednocześnie otwarty na niebo, mieszczący w sobie przyziemność i nieskończoność. Piwnica, która w dzieciństwie nas przerażała, dawała latem ochłodę, a zimą ciepło pieca. Na strychu, czy na pięterku spędzało się długie godziny samotności, godziny tak różne, od dąsów, aż po głęboką refleksję. Ogród, nasz Eden, miejsce radosnego spotkania z naturą, ale też obserwowalnej zmiany pór roku, przypominającej o przemijaniu.

Dom, dawał nade wszystko schronienie, chronił nas przed zimnem, skwarem, burzą, deszczem, przed ciemnością nocy. Każdy z nas ma mnóstwo wspomnień związanych z powrotem do domu, jako bezpiecznego azylu, kojącego skołatane serce, jak niegdyś ramiona matki. Ale dom ma też drzwi i okna, które, jeśli są otwarte, przemieniają samotnię w miejsce spotkań z innymi ludźmi, miejsce głębokich przyjacielskich i rodzinnych więzi. W porządku wyobraźni te mniejsze, codzienne wartości przywodzą na pamięć większe i stają się „psychicznym wzmacniaczem”, dom wspomnień, pozostanie na zawsze naszym domem, bo znamy tam każdy kąt, wiemy wszystko o jego tajemnych schowkach, znamy jego historię. Wiemy, że dom to nie mury i sprzęty, ale ma on w sobie przede wszystkim „duszę”.

Tak więc, nawet dom pojawiający się tylko w marzeniach sennych staje się siłą opiekuńczą. Nie są to tylko ramy w obrębie, których pamięć przywołuje znane obrazy, ale w jego „duszy” nadal odnajdujemy dla siebie przystań. Bo czyż w tych nowoczesnych, komfortowych, pełnych światła, ale niezakorzenionych w niczym mieszkaniach tkwi jakaś dusza?

AB.

do spisu treści
 


 

W łagodnym powiewie przychodzisz do mnie Panie

„Wtedy rzekł: «Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!» A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze - trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu - szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty” (1Krl 19, 11-13).

Mogą się Państwo zastanawiać, czemu akurat wybrałem ten fragment z 1. Księgi Królewskiej. Chciałbym niżej poruszyć jedną kwestię, która jest ważna, a tak często pomijamy ją w naszym społeczeństwie.

Ten fragment, to kawałek historii proroka Eliasza. Gdybyśmy przeczytali, kilka wersetów więcej, ujrzelibyśmy w nich, przestraszonego mężczyznę, który ucieka przed ludźmi pragnącymi jego śmierci. Tym mężczyzną nie jest nikt inny, jak Eliasz, który kryje się w grocie góry Horeb. W fragmencie, który przytoczyłem, widzimy, że Pan rozkazuje prorokowi wyjść na zewnątrz i oczekiwać na Niego. W tym momencie, zaczyna się najważniejsza część. Przed Panem idą: wichura, trzęsienie ziemi oraz ogień. Jak czytamy tam Boga nie ma. Dopiero w łagodnym wietrzyku, Eliasz zdołał Go dostrzec. (Teraz zacznie się ta najbardziej wartościowa część.)

W życiu jest się łatwo pogubić, stracić poczucie, że Bóg jest blisko. Zazwyczaj wtedy, próbujemy uciekać się do wielkich rzeczy jak np.: rekolekcje, wieczory uwielbienia itp. Zaraz zaznaczam, że to są bardzo dobre praktyki, które powinniśmy realizować, lecz jest jedno ale. Nie dostrzeżemy Pana w wielkich rzeczach, dopóki nie zobaczymy go w rzeczach małych. Nie możemy góry zdobywać od szczytu. W tym czytaniu, tę rzecz małą możemy interpretować jako ten „szmer łagodnego powiewu”, coś co symbolizuje codzienność. Drodzy Państwo, kto z Was zwraca uwagę na wietrzyk? Jest, to niech jest, tak do tego podchodzimy. Lecz gdy zbliża się ogień, trzęsienie ziemi czy też wichura, jesteśmy w stanie o tym rozmawiać 24/7. To właśnie są te rzeczy wielkie, one też są ważne, ale one nie zawsze będą występować. Dlatego dziś apeluję, by dostrzec Boga w tym łagodnym powiewie, czyli w codzienności. Jak to można zrobić? Tutaj znowu nasuwa się wątek sakramentów, a dokładniej, spowiedź czy też Eucharystia, a szczególnie Komunia Święta. Mogę państwa zapewnić, że On jest zawsze, nawet jak czujemy, że Go nie ma. Chcę zadać Wam małe zadanie domowe, a dokładniej zapraszam do modlitwy, bo to od niej powinna się zaczynać i kończyć nasza codzienność. Spróbuj Go dostrzec w ciągu dnia, czasami z Nim porozmawiać, wyżalić się, obiecuję, że On zawsze będzie blisko, tylko TY musisz chcieć go ujrzeć w codzienności! „W łagodnym powiewie przychodzisz do mnie Panie”.

Mateusz

do spisu treści
 


 

Do Anioła Stróża

O, mój ty, Aniele złoty,
Z samego nieba przychodniu!
Bądź przewodnikiem sieroty
Przez całe życie, dzień po dniu.

Niech twoje pogodne oko
Ustawnie nade mną czuwa,
Nad tą przepaścią głęboką,
Kiedy się ziemia obsuwa.

Prowadź mnie, wesele moje,
A we śnie wśród nocy głuchej
Odpędzaj złych myśli roje,
Jak owe niedobre muchy.

Głos twój niech na mnie wciąż woła,
Żebym pod górę szedł śmielej,
Jak srebrny dzwonek z kościoła,
Kiedy się dzionek zabieli.

Teofil Lenartowicz

do spisu treści
 


 

Nauczyciel

On mnie nauczył
pierwszych liter.
On księgę otworzył
i zobaczyłem,
jak gorące, burzliwe
były dzieje ojczyste.
On mi pokazał
piękno krajobrazów.
Nazwy drzew odczytywałem
z listów - liści.
Poznałem głosy ptaków.
Ich radosną rozmowę.
On mnie nauczył
wypowiadać słowa
o miłości,
dobroci,
o krainie słońca.

Zbigniew Jerzyna

do spisu treści
 


 

Rowerem nad morze, czyli 630 kilometrów w 99 godzin

Od dawna w mojej głowie tkwiło marzenie, aby kiedyś pojechać rowerem nad morze. W końcu stwierdziłem, że pora zabrać się za to marzenie, więc zacząłem szukać kompana, który będzie mi w tej podróży towarzyszył. Jak można się łatwo domyślić, znalezienie takiej osoby nie było proste. Starzy znajomi jednak mnie nie zawiedli. Znalazłem nie jedną, a dwie osoby, które bardzo chętnie potowarzyszą mi w tym wyzwaniu.
Mając już ekipę, nadeszła pora na wyznaczenie terminu i trasy oraz przygotowanie sprzętu. O ile pierwsze dwie rzeczy nie sprawiły nam problemu, ponieważ termin wyznaczył się sam, a trasę wyznaczył Google Maps, to ze sprzętem nie było już tak łatwo. Jedyne co posiadałem, to rower i dużą dawkę motywacji. Wydawałoby się, że najważniejsze już mam, nic jednak bardziej mylnego. Na taką wyprawę trzeba się do czegoś spakować, a ja nie miałem ani bagażnika, ani sakw. Z tą kwestią również pomogli mi niezawodni starzy znajomi, którzy bardzo chętnie pożyczyli mi bagażnik rowerowy, sakwy, menażkę, namiot oraz palnik gazowy.
Nadszedł wreszcie długo wyczekiwany dzień wyjazdu, czyli 07.08.2017r. O godzinie 7:00 usiadłem na rower, wyjechałem z Łukowa Śl. i rozpocząłem przygodę życia. Pierwszy, krótki postój planowany był w Rybniku, ponieważ czekali tam na mnie moi towarzysze podróży. Postój jednak trochę się przedłużył, ponieważ pojawił się mój pierwszy problem podróży, czyli głód, który trzeba było zaspokoić. Jak się okazało, uczucie głodu towarzyszyło mi bardzo często i kumple, którzy ze mną jechali, zaczęli się zastanawiać, jak taka mała osoba jak ja, może tyle jeść. Po uzupełnieniu węglowodanów i zrobieniu zapasów na później, pojechaliśmy dalej.

Po przejechaniu 185km dojechaliśmy na nasz pierwszy nocleg w Szczercowie, który załatwiliśmy przez Facebooka. Tego dnia mieliśmy spać w namiocie na ogródku. Po dojechaniu na miejsce, okazało się jednak, że zostaliśmy przyjęci znacznie życzliwiej niż się tego spodziewaliśmy. Na miejscu czekał na nas rozpalony grill, kanapki i szlachetne trunki. Okazało się również, że gospodarz nie zgodził się na to, abyśmy spali w zimnym namiocie, jeżeli on w domu ma wolne łóżko. W ten oto sposób po całym dniu pedałowania, najedzeni i umyci położyliśmy się spać w ciepłym łóżku, a ja zacząłem odzyskiwać wiarę w społeczeństwo.
Następnego dnia po śniadaniu opuściliśmy przemiłych gospodarzy wyjeżdżając z Szczercowa w dalszą trasę. Jak już wspominałem, moje duże zapotrzebowanie na węglowodany ciągle się odzywało, więc cogodzinne postoje okazały się normą. Nasz prowiant był bardzo smaczny i przyjemny, ponieważ w trasie głównie jedliśmy banany, wafle, lody, pączki, kołoczyki i batony.
O ile jakość dróg pierwszego dnia nas rozpieszczała, to pod koniec drugiego dnia w centralnej Polsce stan dróg nas bardzo rozczarował. Boczne drogi w najlepszym razie były szutrowe, a często okazywało się, że zmieniały się w piaskowe. Niedzielna przejażdżka po takich drogach mogłaby być bardzo przyjemna, ale mając już 300km w nogach, takie drogi wywoływały u nas rozczarowanie i złość oraz potęgowały zmęczenie. Ostatnie kilometry tego dnia nie miały nic wspólnego z przyjemnością, a wręcz stwierdziliśmy, że jeżeli jeszcze raz, któryś z nas wpadnie na tak genialny pomysł, żeby robić tyle kilometrów na rowerze, to pozostali mogą dać mu w twarz! Nawiasem mówiąc, jesteśmy już umówieni, że w przyszłym roku jedziemy na rowerach wzdłuż wybrzeża.

Mając 350 km w nogach, dojechaliśmy na nasz drugi nocleg w Mstowie. Był to jedyny nocleg, za który zapłaciliśmy, ale zależało nam na wypraniu ubrań, w których jechaliśmy. Wieczorem wspólnie usiedliśmy przy elektronicznej mapie i stwierdziliśmy, że musimy skorygować naszą trasę, ponieważ jadąc bocznymi drogami bardzo kiepskiej jakości nie dojedziemy na nasz kolejny nocleg. Podjęliśmy decyzję, że centralna Polskę przejedziemy drogami głównymi.
Rankiem trzeciego dnia nadal towarzyszył nam kryzys z powodu jakości dróg i bolących kolan, ale jak się okazało, zmiana trasy była strzałem w dziesiątkę i kryzys został zażegnany. Podobnie jak poprzedniego dnia mieliśmy niekiedy problem, żeby znaleźć sklep, w którym można by uzupełnić płyny i węglowodany. Nie chcieliśmy zbaczać z wyznaczonej trasy w poszukiwaniu sklepu, ale niekiedy zapytanie lokalnego mieszkańca o najbliższy sklep i zboczenie z trasy było nieuniknione, ponieważ przejeżdżając 15 km nie mijaliśmy żadnego sklepu.

Tego dnia dojechaliśmy do pięknego i malowniczego Grudziądza. Ten nocleg podobnie jak pierwszy, załatwiliśmy przez Facebooka. Właścicielka stwierdziła, że ona jest na wakacjach w Belgii, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy przenocowali u niej w mieszkaniu. Gdy dojechaliśmy na miejsce okazało się, że mieszkanie znajduje się 10 metrów od rynku w Grudziądzu w zabytkowej kamienicy. W tym momencie zaczęliśmy się obawiać, że ten nocleg okazał się żartem i będziemy szybko szukać innego noclegu, albo prześpimy się w namiocie na dziko. Gdy zadzwoniłem do właścicielki, okazało się jednak, że to nie żart i za chwilę jej kolega podejdzie i otworzy nam drzwi. I w ten oto sposób całkowicie za darmo nocowaliśmy w zabytkowej kamienicy w centrum Grudziądza, a ja odzyskałem wiarę w społeczeństwo.

Następny dzień, przywitał nas niemiłą niespodzianką, a mianowicie poranną ulewą. Prognozy niestety również nie były nam sprzyjające, ponieważ do południa taki stan rzeczy miał się utrzymać. Po krótkim spacerze w ulewie, do sklepu po śniadanie, stwierdziliśmy, że jazda w takiej ulewie nie ma sensu i zaczekamy na poprawę pogody. W tym czasie uświadomiliśmy sobie, że zapomnieliśmy kupić bilety na pociąg, aby wrócić do domu, więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Kupiliśmy bilety, ale okazało się, że w dniu, w którym chcemy wracać nie było już wolnych miejsc i musieliśmy kupić bilety na pociąg, który jechał dzień później o godzinie 4:00 rano. Prognoza pogody się sprawdziła i dopiero około 12:00 wyjechaliśmy z Grudziądza. Z powodu tak mocnego opóźnienia wiedzieliśmy, że nie damy rady tego dni dojechać nad morze więc stwierdziliśmy że: „Jedziemy tak długo jak nam się będzie chciało, a potem się zobaczy”. Tak właśnie zrobiliśmy i tego dnia udało nam się dojechać do Tczewa. Zatrzymaliśmy się pod sklepem, aby zrobić zakupy na kolację i śniadanie następnego dnia i następnie zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg. Albo ludzie są bardzo uprzejmi, alby my mieliśmy ogromne szczęście, ponieważ w pierwszym domu, do którego podeszliśmy zapytać się o możliwość przenocowania na ogródku, gospodarz nie tylko udostępnił nam kawałek działki na namiot, ale udostępnił nam łazienkę, przyniósł grill i dodatkowo zapytał czy czegoś nie potrzebujemy ze sklepu, ponieważ może nam coś przywieźć. Nic nie potrzebowaliśmy, więc grzecznie podziękowaliśmy za uprzejmość. Po powrocie właściciela ze sklepu okazało się, że jego życzliwość nie zna granic i kupił nam „dobre kraftowe piwo”. Jak się później okazało, kupił nam Raciborskie klasyczne, nie będąc świadomym tego, że my je bardzo dobrze znamy, ponieważ jest to nasze lokalne piwo. Po przyjemnej rozmowie z gospodarzem położyliśmy się spać, aby następnego dnia jak najszybciej osiągnąć nasz wymarzony cel jakim było morze.
Tak wreszcie nastał ten wyczekiwany dzień, aby dotrzeć na rowerze z Łukowa Śl. nad morze. Tego dnia jechało nam się zaskakująco dobrze chodź pod wiatr. Byliśmy tak szczęśliwi i tak blisko celu, że wstąpiły w nas nowe siły i już po paru godzinach dotarliśmy do Gdyni, gdzie czekali na nas nasi znajomi.

I w ten oto sposób spełniłem kolejne ze swoich marzeń i śmiało mogę stwierdzić, że były to najlepsze wakacje w moim życiu. Nie trzeba być zawodowym kolarzem, mieć profesjonalnego sprzętu, ani dużo pieniędzy, wystarczą chęci i dobre towarzystwo, aby w ekonomiczny sposób zorganizować najlepsze wakacje w życiu. Jak już wspominałem w przyszłym roku, w tym samym składzie, mamy zamiar przejechać wzdłuż polskiego wybrzeża. Zachęcam wszystkich do spędzania wakacji aktywnie. Nie ważne czy na rowerze, czy pieszo w górach, ważne, aby nasze wakacje były spędzone aktywnie, ponieważ dzięki temu będziemy mieli masę wspaniałych wspomnień.

Grzegorz Łata

do spisu treści
 


 

Zakończenie lata i jesienny powrót do zamkowej, aktywnej rzeczywistości

30.08.2017 r. był zakończeniem lata w formie „Ludowego popołudnia”. Zespół Trojak działający przy Ośrodku Kultury w Czernicy zaprosił okoliczne zespoły folklorystyczne na popołudniowe występy. W zamkowym parku odbył się biesiadny wieczór z muzyką i śpiewami. Zespół „Dziewczynki – Sprężynki” zaprezentował swoje umiejętności taneczne. Był to czas dla całych rodzin. Dla najmłodszych przygotowano stoiska z ludowym rękodziełem. Park i zamek zapełnił się ludźmi, w powietrzu unosił się zapach kołocza i kawy.

11.09.2017 r. odbyło się „Czernickie wesele”, jako odpowiedź na Narodowe Czytanie „Wesela” Wyspiańskiego. Spektakl w reżyserii Katarzyny Chwałek – Bednarczyk został dofinansowany ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu Kultura – Interwencje 2017. Dramat Wyspiańskiego pełen jest dwuznaczności, nieoczywistości, postaci z pogranicza jawy i snu. Widzowie – Goście zostali zaproszeni do wspólnej biesiady z aktorami. Znaleźli się w centrum akcji bronowicko-czernickiego wesela. Inscenizacja została osadzona w rodzimych realiach: śląska i swojska przestrzeń, gdzie przygrywała kapela, a suto zastawione strawą i napitkiem stoły stały się przestrzenią do rozmowy o sprawie narodowej. Fenomenem tego przedstawienia był fakt, że w projekt zaangażowało się mnóstwo grup społecznych, fachowców, pasjonatów – dlatego jeszcze na długo czernicki obraz zostanie w naszej pamięci.

17.09.2017 r. zorganizowano Zażynki teatralne, dofinansowane ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu Dom Kultury + Inicjatywy Lokalne, oraz Dzień Otwarty Ośrodka Kultury. Czernica teatrem stoi. 17 września w godzinach od 13:00 do 17:00 odbyło się wielkie spotkanie Małych i Dużych z teatrem. Rozpoczęliśmy „Tyglikowymi marzeniami” – sprytnym obrazem łączącym poczucie humoru z gorzkim smakiem trudnej historii Śląska. Z wielkim entuzjazmem zostały przyjęte lalki z Teatru Lalek Marka Żyły, który przedstawił zawiłą historię przebiegłego wojaka Józefa i jego perypetii z diabłem. Horyzonty Kultury zaprezentowały swój premierowy spektakl papierowy „Bzykowisko” ukazujący tajemne życie pszczół. Najmłodsi bawili się formą, a dorosły widz z łatwością mógł zauważyć silne nawiązania do relacji społecznych. Teatr „Supeł” skupiający rybnicką młodzież przedstawił etiudę „Trzy Świnki”. Dla starszych widzów Teatr „Monitoring” opowiedział o wszechobecnych relacjach w międzywojennym kurorcie uzdrowiskowym. Tuż po teatralnej uczcie, w godzinach od 17:00 do 19:00 zaprosiliśmy Was, już po raz drugi, na Dzień Otwarty Ośrodka Kultury w Czernicy. Była kawa i ciasto upieczone własnoręcznie przez Panie z KGW w Czernicy. Mieliście okazję zapoznać się nową, zamkową ofertą kulturalno-edukacyjną na rok 2017/2018. Grupy działające przy Ośrodku Kultury zaprezentowały formy swojej pracy oraz aktywności. Był zatem czas na śpiewy, rękodzieło, łamigłówki matematyczne, zdjęcia, smakołyki z Kuchcikowa, klocki lego i panujący nam język angielski dla dzieci oraz wiele innych. O godz. 18:00 odbył się bardzo klimatyczno – nostalgiczny koncert grupy ZAWIAŁO. Tak właśnie rozpoczęliśmy nowy etap zajęć w zamku. Obserwujcie nasze strony – zamieścimy tam szczegółowy harmonogram zajęć z podziałem na godziny. Zapraszamy do nas.

Wydarzenie październikowe na zamku:
- 22.10.2017 r., godz. 17:00-19:00  Koncert w ramach Festiwalu Muzycznego im. H. M. Góreckiego w wykonaniu Kwartetu Smyczkowego "FourStrings" oraz Kameralistów Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Wstęp Wolny.

Małgorzata Krajczok

do spisu treści
 


Nekrologi



Śp.   Adolf MARSZOLIK   (ur. 08.12.1939 / zm. 29.08.2017)

Wyrazy współczucia składamy: synowi Wojciechowi z żoną Hanną, córce Janinie z mężem Eugeniuszem, córce Bernadecie z mężem Andrzejem, synowi Piotrowi z żoną Bernadetą; wnukom, prawnukom; bratu Franciszkowi z rodziną, szwagierce Annie z rodziną

Msza św. 30-dniowa odprawiona była 25.09.2017
 

 

do spisu treści